Iron Fist

Nasze oczekiwania, bardzo często wpływają na to jak odbieramy otoczenie. Odczuwalne jest to szczególnie w przypadku mediów jakie spożywamy. Stąd od recenzentów najczęściej oczekuje się pewnego obiektywizmu i  otwarcia na nowe idee, choć oczywiście wszystko rozsądnych granicach. Czy to film, książka, czy serial,  nawet jeśli nie nie spełniają naszych oczekiwań, to mogą okazać się wciąż dobrą rozrywką, choć nie w tej kategorii, w której się spodziewaliśmy. Oglądając najnowszy owoc współpracy Marvela i Netflixa, miałem wrażenie, że twórcy serialu rozmijają się trochę ze swą potencjalną widownią. Jeśli od Iron Fist oczekujesz serialu kung-fu, z dużą ilością akcji i humorem jak z filmu Jackiem Chanem, to zawód może być bardzo bolesny, jeśli jednak pozwolisz się poprowadzić w zupełnie innym kierunku, to zabawa może być również przednia, choć w zupełnie innym gatunku. I jak można się spodziewać, w tym wstępie nadużyłem wielokrotnie słowa oczekiwać, bo to chyba temat przewodni mojego podejścia do tej serii.

Moja wiedza dotycząca komiksowej Żelaznej Pięści, jest dość ograniczona. Nie miałem okazji zapoznać się z tą postacią na kartach komiksu, stąd ciężko mi jest ocenić Netflixowy serial w kategorii adaptacji. Muszę jednak zaznaczyć, że już krótka wizyta na Wikipedii, stworzyła we mnie pewne oczekiwania, które nie koniecznie zostały spełnione. To, co wymalowałem sobie w głowie, nie odbiegało zupełnie, od opisu, który zawałem we wstępie. Spodziewałem się sporo komedii, akcji i raczej kiczowatej, przepełnionej Tygrysimi Pięściami, Stylami Modliszki i innej lekko głupkowatej mitologii, która jest częścią wielu filmów o sztukach walki. Mocnego klimatu filmów klasy B, raczej dość czarno-białych postaci i Wu-Tang Clanu gdzieś w tle. Byłem bardzo zaskoczony, gdy otrzymałem, coś zgoła innego. Iron Fist bardziej koncentruje się na postaciach, niż na widowiskowej akcji. Właśnie interakcje między bohaterami dramatu, który rozgrywa się w tej 13 odcinkowej serii, są najmocniejszym jej elementem. Postacie są bardzo dobrze zarysowane, żadna zdaje się nie być dwuwymiarową wydmuszką, jakie zaludniają uniwersa zamieszkujące media, związane ze sztukami walki (no może poza licznymi najemnikami, którzy pojawiają się w tle) i nic nie jest do końca czarno-białe. I choć można tu zdecydowanie znaleźć parę z gruntu złych osób, to nie są one przerysowane i dość łatwo zrozumieć ich motywacje, co trochę przeczy komiksowemu rodowodowi produkcji. Złożone relacje, jakie toczą rodzinę Meachum, są naprawdę wyśmienicie napisane i świetnie się je ogląda. Był to jeden z elementów, który pchał mnie do tego, by obejrzeć kolejny odcinek. W ogóle, mam wrażenie, że jest to wspólny element wszystkich seriali Marvela, które miały swoją premierę na Netflixie do tej pory.

Nie mogę narzekać specjalnie na scenariusz i fabułę serialu. Są przynajmniej przyzwoite, a jak już wspominałem, niektóre elementy udały się wyjątkowo dobrze. Problem stanowi jednak tempo prowadzenia fabuły. Odniosłem wrażenie, że seria ma masę scen, które zdecydowanie można było wyciąć, nic nie tracą. Dłużyzn jest szczególnie dużo w pierwszych paru odcinkach, przez które czasem jest ciężko przebrnąć. Te owocują w powtarzalne przebłyski wspomnień, które szybko zaczynają nużyć i do niczego nie prowadzą. W dodatku, większość scen walk, umiejscowiona jest w drugiej połowie serii, a tytułowy Iron Fist, zdaje się być tylko przebrzmiałą legendą, o której ktoś za dużo bzdur naopowiadał na dyskotece. W pierwszych odcinkach ma nawet problem z walką z niezbyt rozgarniętymi zbirami jeden na jednego. Dopiero, gdy seria zbliża się ku końcowi, sceny akcji nabierają trochę więcej rumieńców i Danny jest w stanie poradzić sobie z większymi grupkami złoczyńców. Z początku miałem nawet wrażenie, że braki budżetowe, nie pozwolą kompletnie na zrealizowanie jakichś bardziej widowiskowych walk kung-fu, jednak na szczęście, tytuł zobowiązuje i w końcu musiały się one pojawić. Problem jest jednak taki, że jednak akcji trochę tutaj brakuje, w tej kwestii, ciężko nie być trochę rozczarowanym. Jedyną potyczką, która miała ten właściwy, dla moich ulubionych filmów kung-fu, klimat, była walka z Zhou Chengiem, który posługiwał się stylem Pijanej Pięści. Choć wciąż, do ideału brakuje tutaj trochę lepszej pracy kamery. Jest poprawnie i serial, w kwestii walk, nie wybija się ponad ten poziom. Stąd też bierze się rozczarowanie. Dziwiłem się też nie raz, że skoro w pojawia się tutaj Claire Temple, to dlaczego nie wpadła na to, by skontaktować się z Daredevilem, czy Luckem Cagem. Jedynym powodem, który przyszedł mi do głowy, to po prostu konieczność niedopuszczenia do tego żeby bohaterowie spotkali się przed The Defenders. W serii nawet wspomniana półgębkiem jest Jessica Jones, ale nikt nie zaprasza tu żadnej z postaci, które byłyby w stanie ułatwić rozwiązać pojawiające się w serii problemy

Iron Fist, nie owocuje też specjalnie w humor. Jest do bólu poważnie i działa to w przypadku historii, którą chcą opowiedzieć scenarzyści. Znów mija się to z moimi oczekiwaniami i znów nie jest to koniecznie zła rzecz. Większość aktorów wyśmienicie odnajduje się w swoich rolach i jest to seria zaskakująco dobrze zagrana.Jedyne na co mogę narzekać to czasem zbyt melodramatyczne zachowanie Dannego, szczególnie w momencie gdy zbiera mu się na przeżywanie PTSD. Prawie też bym zapomniał o komicznie złym wątku miłosnym, który z czasem jakoś rozchodzi się po kościach. Trochę szkoda, iż przy tak dobrym aktorstwie, szczególnie tym drugoplanowym, nie postarano się jednak o większe nasycenie serii elementami kung-fu, bo wypowiadane przez całkiem dobrych aktorów, śmiesznie brzmiące nazwy, idealnie wpisywały by się w klimat, którego się spodziewałem. Atmosfera jest tu jednak zupełnie inna. To co dostałem, to dziwna, dobrze zagrana opera mydlaną, w której przyjacielem rodziny bogaczy, śledzonej przez widza, jest mało znany bohater komiksów Marvela

Możnaby pomyśleć, że sporo narzekam, ale moim zdaniem Iron Fist nie jest zły. Jest tylko ofiarą źle skalibrowanych oczekiwań. Moje uwagi, dotyczą raczej tego, czym myślałem, że będzie ten serial, niż tego, co ostatecznie dostałem. Nic nie jest idealne i na pewno parę drobnych problemów mi tu trochę przeszkadzało. Mimo wszystko, dobrze się bawiłem, choć z drugiej strony, jestem trochę zawiedziony, iż nie dostałem, tego co chciałem. To trochę jak wybrać się na burgera, a skończyć w tanim barze mlecznym, niby też dobrze, ale jednak smak nie ten sam.