Clue

Gry planszowe nie są zbyt wdzięcznym materiałem na ekranizację. Zazwyczaj nie mogą pochwalić się zbyt dużą głębią fabularną, z rzadka rozbudowanymi światami, czy postaciami. Koncentrują się na rozgrywce, która stanowi ich kluczowy element. Zapewne, można by dziś znaleźć paru kandydatów, którzy mogli by z powodzeniem przejść tranzycję z roli gry planszowej na film, ale nie było by to łatwe. Zważywszy na to, iż planszówki zdołały dopiero niedawno wypełznąć z niszy (choć to wciąż produkt niszowy), którą interesowałyby się tylko największe nerdy, zadanie to musiało być jeszcze trudniejsze w roku 1985. Wtedy powstał pierwszy dobry film oparty o grę planszową, może jedyna dobra ekranizacja planszówki, może jedyna naprawdę dobra adaptacja jakiejkolwiek gry, w ogóle – Clue.

Gdzie?

Akcja filmu rozgrywa się w roku 1954, gdzieś w Nowej Anglii, czyli na terenie Stanów Zjednoczonych. Do starego domu na wzgórzu, zostaje zaproszona szóstka gości. Każdy z nich otrzymał list, każdy z nich posługuje się pseudonimem i wszyscy, łącznie ze służbą domu, niedługo staną przed wyzwaniem jakim będzie rozwiązanie zagadki morderstwa, zanim na miejscu pojawi się policja. Każdy z zaproszonych ma coś na sumieniu, więc mordercę trzeba znaleźć zanim struże prawa zaczną zadawać zbyt wiele pytań. Jest to całkiem niezłe odwzorowanie sytuacji, która zostaje nam przedstawiona w grze planszowej. Stanowi ona jednocześnie standardową klisze, jaka często pojawia się w tradycyjnych książkach i filmach z gatunku kryminału. Mroczne wiktoriańskie domostwo, pełne sekretnych przejść, wewnątrz uwięzionych paru nieznajomych i morderstwo, które stawia każdego w stan gotowości, bo wiadomo iż zabójca jest w śród nas i może zaatakować ponownie. Jest to jednocześnie świetny materiał na komedie, parodiującą konwenanse panujące w gatunku.

Kto?

Film ma naprawdę niezłą obsadą, z której zdecydowanie wyróżnia się Tim Curry, w roli kamerdynera Wadswortha. Zwyczajnie jest najjaśniejszą gwiazdę przedstawienia i choćby dla jego osoby, warto się z tym obrazem zapoznać. Nie oznacza to iż reszta aktorów występujących w tym filmie, odwaliła fuszerkę. Są oni jednak oddelegowani do ról karykaturalnych stereotypów. Znów kłania się materiał źródłowy, który pełnymi garściami czerpał z powieści kryminalnych. Ten zakorzeniony jest dziś w amerykańskiej kulturze tak głęboko, że pseudonimy postaci w filmie i grze same w sobie stanowią już żart. Nawet w naszym kraju nie jednej osobie mogą świtać takie nazwiska jak Pani PeacockProfesor PlumPanna ScarletPani WhitePan GreenPułkownik Musztarda (nazwy odwołują się też do koloru pionków z gry). Do tego dodajmy jeszcze wspomnianego wcześniej lokaja, który również nie może poszczycić się zbyt oryginalnym wpisem w dowodzie osobistym i  Yvette, która swe imię zapewne odziedziczyła po całej linii szlachetnych pokojówek, a mamy do czynienia, z kliszą, czytelną nawet z orbity. Ta mieszanina bełkoczących schematów zabiera nas na półtora godzinną podróż, w świat slapsticku i zagadek z gatunku: kto to zrobił, podsumowanych całkiem nietuzinkowym i kreatywnym zakończeniem.

Czym?

Gdy Clue wyświetlane było w kinach po raz pierwszy, mogło poszczycić się nie jednym, a trzema różnymi zakończeniami. W zależności od tego, w jakim kinie oglądaliśmy film, mogliśmy trafić na inny finał historii. Ten cechował się różnym rozwiązaniem przedstawionej w filmie zagadki. Dziś, wszystkie zakończenia połączono i w finale przedstawia się nam wszystkie wersje, z których jedna zostaje wyłoniona jako ta właściwa. W roku 1985 eksperyment ten się nie opłacił, a Clue okazało się finansową porażką. Nie dziwi mnie to, bo obejrzenie jednego tylko zakończenia, sprawiłoby, że film jest dziełem niepełnym i wiele traci. Gdy jednak obejrzałem je w sposób, jaki zostały zaprezentowane w wersji domowej, to poczułem się jakby ktoś opowiedział mi naprawdę dobry dowcip, którego puenta naprawdę warta całej dotychczasowej ekspozycji. Bawiłem się przednio i ciężko by było mi ten Clue nie polecić. Mam wrażenie, ze film zestarzał się lepiej niż gra planszowa, na której podstawie go stworzono.