22

lut

2018

Crowdfunding, błąd logiczny

Przeglądając najnowsze wiadomości na temat gier i nie przekopując się przez nie zbytnio, co parę miesięcy zdarza mi się natrafić na jakąś informację o kolejnym projekcie na Kickstarterze, który poniósł klęskę. Najczęściej jest to informacja, o studiu, które otrzymawszy więcej niż początkowo zakładało, na tyle zmieniło skalę całego przedsięwzięcia, że przepaliło się przez zebraną kwotę w zastraszającym tempie. Ostatnio taka wiadomość pojawiła się w przypadku remake’u gry System Shock. Oczywiście słychać przy tym gniewne głosy użytkowników portalu, którzy zainwestowali swoje pieniądze w projekt. Z kolei ja wciąż mam wrażenie, że wielu nie potrafi zrozumieć idei jaka przyświeca crowdfundingowi i stoi u źródła jego sukcesu. A jest nim, w moim mniemaniu, możliwość poniesienia porażki, bez ponoszenia jej konsekwencji.

Ryzyko porażki zawsze istnieje. Mam wrażenie, że w przypadku wielu projektów równie dobrze moglibyśmy rzucać monetą, by wytypować, te, które zdołają dopełzać do szczęśliwego końca. Nie mówię już nawet o samym ich sfinansowaniu, bo zakładam, że to akurat się udało. Siła Kickstartera, czy Indiegogo leży w tym, że nawet jeśli projekt się nie powiedzie, nie pociągnie on nas za sobą na dno i mówię tutaj zarówno o inwestorach, jak i twórcach. W końcu pomysł opierał się na tym, by rozbić koszta, jakie potrafią pochłonąć w trakcie realizacji nawet najbardziej błahe przedsięwzięcia, na dużą ilość osób (stąd nawet sfinansowanie kanapki, czy sałatki nie jest wielkim problemem). Z czego kwota, jaką są one w stanie zainwestować, zazwyczaj jest na tyle niewielka, że nie powoduje dużego ubytku w portfelu i jesteśmy nawet skłonni o niej zapomnieć. Mam paru znajomych, którzy są w stanie wrzucić parę groszy w stronę planszówki (a czasem i dużo większe kwoty), by kompletnie wymazać ich istnienie ze swojej pamięci. Następnie są czasem dość zdziwieni, kiedy projektowi uda się szczęśliwie dotrzeć do końca i ląduje on w ich skrzynce pocztowej.

Crowdfunding, jak sama nazwa wskazuje, jest w rzeczywistości rodzajem zbiorowego mecenatu, ale odnoszę wrażenie, że przez wielu używany jest raczej jak sklep, w którym można złożyć zamówienia na nie istniejące jeszcze produkty. W istocie, wspomniane firmy, oferujące planszówki, bardzo często mają już gotową grę, a jedyne czego potrzebują, to sfinansowanie druku. I dlatego też są one jednymi z projektów, które udaje się bez większych problemów ukończyć. Nie nie tylko użytkownicy są tutaj winni dezinformacji, ale w dużej mierze, także korzystający z serwisu twórcy. I choć ryzyko porażki, jest wpisane w każdy projekt jaki się na Kickstarterze, raczej nikt o tym na głos nie wspomina. Wątpię też, by użytkownicy dokładnie czytali regulamin serwisu. Bo co prawda, jeśli stworzysz w nim kampanię, to jesteś zobowiązany by dopełnić wszelkich starań, aby zakończyła się ona sukcesem, nikt na nikogo nie nakłada obowiązku tryumfalnego finiszu. Nikt nie jest w stanie zagwarantować, że to jak będzie wyglądał ukończony produkt sprosta waszym oczekiwaniom.

Brak informacji towarzyszy też często temu, na co właściwie zbierane są fundusze. Wielu twórców przyznało, że pieniądze jakie zebrane są przy pomocy serwisu, na stworzenie gry, stanowią jedynie kroplę w morzu potrzeb. Z kolei kampania w serwisach crowdfundingowych, traktowana jest często jako mechanizm mający zachęcić do rozmów bardziej poważnych inwestorów. Często jest to bardziej narzędzie do badania rynku, mające na celu sprawdzenie zainteresowania, jakie może budzić dany pomysł, niż faktyczna próba jego kompletnego sfinansowania. Jest to szkodliwe zarówno dla samego serwisu, jak i całego segmentu gier niezależnych (indie). Skrzywiło to bowiem trochę percepcję tego, jakich budżetów należy oczekiwać po grach. Bo pieniądze zebrane na kickstarterach tego świata, rzadko odzwierciedlają prawdziwe potrzeby przemysłu produkcji gier.

Mogę wam tylko polecić bardziej trzeźwe spojrzenie na finansowanie gier, przez crowdfunding. Po pierwsze, starajcie się inwestować kwoty, których nieobecności we własnym portfelu nie odczujecie. Dla wielu będzie oznaczało, kompletne zrezygnowanie z tego pomysłu. Pamiętajcie, że w rzeczywistości niczego nie kupujecie, więc możecie uznać pieniądze, które przesyłacie na tego typu zbiórkę, za stracone. Unikniecie w ten sposób rozczarowania, gdy jednak aktualizacje na stronie przestaną się pojawiać i projekt rozpłynie się jak kamfora, a zastąpi je uczucie przyjemnego zaskoczenia, gdy jednak wszystko uda dopiąć się na ostatni guzik.