27

lut

2018

24

lut

2018

Meta Jedi

Zaraz po seansie Star Wars: The Last Jedi, byłem zadowolony. Nie byłem zachwycony, nie uznałbym tego filmu za najlepszy film z serii, ale uważam, że ma parę ciekawych pomysłów. Nawet gotów, byłem się kłócić o jego walory z paroma znajomymi, którzy byli, z każdym mijającym dniem, co raz bardziej na VIII część sagi wkurzeni. Dobrze, że nie napisałem jednak wtedy recenzji, bo nie odzwierciedlałaby ona jedynie to jak bardzo lubię markę i to, że dobrze bawiłem się przez sam fakt, że udało mi się wyciągnąć mojego tatę do kina (bo jedynie Gwiezdne Wojny są w stanie go wyciągnąć na seans).

Emocje kompletnie opadły. Minęło parę miesięcy, a film ten wciąż gdzieś chodził mi po głowie, też przez to, że od czasu do czasu pojawiał się on w moich rozmowach z kumplem, którego znam od dziecka. Znów zaczął mi zaprzątać głowę i stwierdziłem, że popełnił on jeden grzech, który ciężko mi wybaczyć. Przy całym tym przełamywaniu konwenansów i szablonów, na jakich opiera się marka, był to obraz zadziwiająco wtórny. I to w sposób bardzo irytujący, bo skopiował on rzecz, która najbardziej mogła przeszkadzać widzom w The Force Awakens, a jednocześnie stanowiła największą siłę tego filmu. Mówię tutaj o meta narracji. O ile w części VII skupienie się na rozprawieniu się z przeszłością marki miało sens i w moim mniemaniu sprawdziło się naprawdę dobrze, to już w kolejnym filmie, było już trochę nazbyt irytujące. Jednocześnie The Last Jedi niweczy tym samym wysiłek, jaki włożono w nowe otwarcie, które miało zapewnić możliwość pisania kompletnie nowych historii. Tak bardzo koncentruje się na tym, czy są, bądź nie są Gwiezdne Wojny, że zaprzepaszcza wszystkie dobre pomysły jakie pojawiają się w scenariuszu. Cała zabawa, z odniesieniami do poprzedników, w The Force Awakens, miała nas od tego uwolnić.

Zamiast tego Ostatni Jedi z maniakalnym uporem kontynuuje te rozważania, czasami kompletnie  na siłę przeciwstawiając się przyjętym wcześniej kliszom. Na tym koncentruje się reżyser, zamiast starać się dostarczyć nam dobrej rozrywki. Próba wejścia do tej samej rzeki, kompletnie się nie powiodła i decyzje, które zostały podjęte w jej wyniku były moim zdaniem błędne. Mało interesująca scena w kasynie i wszystkie wątki z Finnem, które w nic nie wnoszą do filmu, poza jego niepotrzebnym wydłużeniem i dodaniem odrobiny akcji w jego środkowej części. Wynikający z tego wątek miłosny, który pojawia się trochę znikąd. The Last Jedi byłby naprawdę o ciekawszy, gdyby Finn pozostał w śpiączce. Źle użyte pacynki, niewłaściwie oświetlone, wyglądają naprawdę sztucznie i nieprzekonująco. I było to ponoć świadomą decyzją reżysera, który najwyraźniej nie zrozumiał, że w poprzednich filmach wszyscy starali się jak mogli, by praktyczne efekty specjalne sprawiały wrażenie żywych. A jest tego więcej, o czym godzinami może opowiadać, każdy wkurzony fan sagi. Meta narracja przygniata całkiem sprytny film akcji, który gdzieś wciąż jest wśród tego pseudofilozoficznego bałaganu. Najgorsze jest to, że nawet dobre pomysły, w wyniku niezbyt zręcznej reżyserii i montaż, zaczynają się tutaj gubić. Przez to obraz ten wydaje się zimnym, skalkulowanym skokiem na kasę, który odznacza tylko listę rzeczy, które powinny się pojawić.

The Last Jedi  i wtedy moja opinia może się jeszcze zmienić. Jak na razie to chciałbym w rzeczywistości zobaczyć więcej filmów jak Rogue One. Nie koncentrujących się tak bardzo na największych epickich bitwach, czy super ważnych bohaterach. Jest to wielkie uniwersum i ma w sobie nie tylko historie o Jedi, które warto opowiadać. Bo wolałbym, aby zamiast filmu o Hanie Solo, ktoś zrobił film o bezimiennym przemytniku, który musi jakoś przeżyć w świecie opanowanym przez Imperium.



23

lut

2018

Cyberpunkowy autobus

Tytuł tego wpisu nie jest związany z tytułem żadnego rysunku, który mógłbym zaprezentować (choć może faktycznie nie jest to zły pomysł na jakiś obrazek). Chciałbym za to porozmawiać o naśladownictwie. Przez ostatnie dwa lata, szukając pracy, niejako przypadkiem, zaczynam orientować się mniej więcej nad jakiego rodzaju projektami pracują niektóre zespoły tworzące gry. Jakie trendy i klimaty będą dominowały w niedalekiej przyszłości. Nie napiszę tutaj nic odkrywczego, bo łatwo można dostrzec to iż cyberpunk będzie niedługo dominującym tłem fabularnym w grach, w ciągu najbliższych paru lat. W samej Polsce widziałem przynajmniej 4 większe firmy oferujące oferty pracy, które sugerują, że projekty jakimi się w tej chwili zajmują, mają jakiś związek z tą stylistyką. Obstawiam też, że parę przegapiłem i  nie obserwowałem dokładnie sytuacji poza granicami Rzeczpospolitej.

Nie trudno także wskazać sprawcę takiego stanu rzeczy. Cały ten cyberpunkowy autobus prowadzony jest przez CD Projekt REDWiedźmin 3 był bardzo chwaloną produkcją i zdobył sporą popularność na całym świecie, przez co hype na ich koleją produkcję jest obecnie spory. I skoro wszystkie oczy skierowane są na grę, bazującą na wiekowej już licencji RPG, to naturalne jest to iż wypadałoby skorzystać z tego reflektora i spróbować uszczknąć nieco światła dla siebie. Ogłaszając Cyberpunk 2077, Redzi wyznaczyli trend

Stąd zapewne jeszcze w ty roku pojawią się jakieś oficjalne zapowiedzi sporych gier w tych realiach. Jednak, jest to obusieczne ostrze, bo na rynku może zrobić się trochę tłoczno. Jeśli planujesz zrobić cyberpunkową strzelankę, bądź RPGa, to może być już na to za późno. O ile gry, jadące na tej fali od dłuższego czasu i zbliżające się już do produkcyjnego finiszu mają jeszcze sporą szansę na sukces, to okno na tą okazję, zaczyna się już pomału zamykać, o ile już nie zostało zatrzaśnięte. Jeśli zdecydujesz się na użycie tej odmiany fantastyki naukowej jako bazy pod swoją grę, może mieć ona trudności z wyróżnieniem się z tłumu w niedalekiej przyszłości. Rozpychanie się łokciami w przesyconym rynku może okazać się niezbyt przyjemne. Zastanawia mnie także, co się stanie, jeśli jednak Cyberpunk 2077 nie będzie aż tak wielkim hitem. Czy pociągnie za sobą inne produkcje, starające się wykorzystać potencjalny sukces marki, czy może wręcz przeciwnie, stworzyłoby to  pole do popisu dla innych twórców, którzy mogliby wykorzystać niedosyt, jaki ta produkcja może wywołać wśród graczy. Jeśli miałbym obstawiać, to bardziej prawdopodobna wydaje mi się druga opcja.



22

lut

2018

Crowdfunding, błąd logiczny

Przeglądając najnowsze wiadomości na temat gier i nie przekopując się przez nie zbytnio, co parę miesięcy zdarza mi się natrafić na jakąś informację o kolejnym projekcie na Kickstarterze, który poniósł klęskę. Najczęściej jest to informacja, o studiu, które otrzymawszy więcej niż początkowo zakładało, na tyle zmieniło skalę całego przedsięwzięcia, że przepaliło się przez zebraną kwotę w zastraszającym tempie. Ostatnio taka wiadomość pojawiła się w przypadku remake’u gry System Shock. Oczywiście słychać przy tym gniewne głosy użytkowników portalu, którzy zainwestowali swoje pieniądze w projekt. Z kolei ja wciąż mam wrażenie, że wielu nie potrafi zrozumieć idei jaka przyświeca crowdfundingowi i stoi u źródła jego sukcesu. A jest nim, w moim mniemaniu, możliwość poniesienia porażki, bez ponoszenia jej konsekwencji.

Ryzyko porażki zawsze istnieje. Mam wrażenie, że w przypadku wielu projektów równie dobrze moglibyśmy rzucać monetą, by wytypować, te, które zdołają dopełzać do szczęśliwego końca. Nie mówię już nawet o samym ich sfinansowaniu, bo zakładam, że to akurat się udało. Siła Kickstartera, czy Indiegogo leży w tym, że nawet jeśli projekt się nie powiedzie, nie pociągnie on nas za sobą na dno i mówię tutaj zarówno o inwestorach, jak i twórcach. W końcu pomysł opierał się na tym, by rozbić koszta, jakie potrafią pochłonąć w trakcie realizacji nawet najbardziej błahe przedsięwzięcia, na dużą ilość osób (stąd nawet sfinansowanie kanapki, czy sałatki nie jest wielkim problemem). Z czego kwota, jaką są one w stanie zainwestować, zazwyczaj jest na tyle niewielka, że nie powoduje dużego ubytku w portfelu i jesteśmy nawet skłonni o niej zapomnieć. Mam paru znajomych, którzy są w stanie wrzucić parę groszy w stronę planszówki (a czasem i dużo większe kwoty), by kompletnie wymazać ich istnienie ze swojej pamięci. Następnie są czasem dość zdziwieni, kiedy projektowi uda się szczęśliwie dotrzeć do końca i ląduje on w ich skrzynce pocztowej.

Crowdfunding, jak sama nazwa wskazuje, jest w rzeczywistości rodzajem zbiorowego mecenatu, ale odnoszę wrażenie, że przez wielu używany jest raczej jak sklep, w którym można złożyć zamówienia na nie istniejące jeszcze produkty. W istocie, wspomniane firmy, oferujące planszówki, bardzo często mają już gotową grę, a jedyne czego potrzebują, to sfinansowanie druku. I dlatego też są one jednymi z projektów, które udaje się bez większych problemów ukończyć. Nie nie tylko użytkownicy są tutaj winni dezinformacji, ale w dużej mierze, także korzystający z serwisu twórcy. I choć ryzyko porażki, jest wpisane w każdy projekt jaki się na Kickstarterze, raczej nikt o tym na głos nie wspomina. Wątpię też, by użytkownicy dokładnie czytali regulamin serwisu. Bo co prawda, jeśli stworzysz w nim kampanię, to jesteś zobowiązany by dopełnić wszelkich starań, aby zakończyła się ona sukcesem, nikt na nikogo nie nakłada obowiązku tryumfalnego finiszu. Nikt nie jest w stanie zagwarantować, że to jak będzie wyglądał ukończony produkt sprosta waszym oczekiwaniom.

Brak informacji towarzyszy też często temu, na co właściwie zbierane są fundusze. Wielu twórców przyznało, że pieniądze jakie zebrane są przy pomocy serwisu, na stworzenie gry, stanowią jedynie kroplę w morzu potrzeb. Z kolei kampania w serwisach crowdfundingowych, traktowana jest często jako mechanizm mający zachęcić do rozmów bardziej poważnych inwestorów. Często jest to bardziej narzędzie do badania rynku, mające na celu sprawdzenie zainteresowania, jakie może budzić dany pomysł, niż faktyczna próba jego kompletnego sfinansowania. Jest to szkodliwe zarówno dla samego serwisu, jak i całego segmentu gier niezależnych (indie). Skrzywiło to bowiem trochę percepcję tego, jakich budżetów należy oczekiwać po grach. Bo pieniądze zebrane na kickstarterach tego świata, rzadko odzwierciedlają prawdziwe potrzeby przemysłu produkcji gier.

Mogę wam tylko polecić bardziej trzeźwe spojrzenie na finansowanie gier, przez crowdfunding. Po pierwsze, starajcie się inwestować kwoty, których nieobecności we własnym portfelu nie odczujecie. Dla wielu będzie oznaczało, kompletne zrezygnowanie z tego pomysłu. Pamiętajcie, że w rzeczywistości niczego nie kupujecie, więc możecie uznać pieniądze, które przesyłacie na tego typu zbiórkę, za stracone. Unikniecie w ten sposób rozczarowania, gdy jednak aktualizacje na stronie przestaną się pojawiać i projekt rozpłynie się jak kamfora, a zastąpi je uczucie przyjemnego zaskoczenia, gdy jednak wszystko uda dopiąć się na ostatni guzik.



21

lut

2018

Tuszday #43

Ostatnio staram się rysować więcej krajobrazów, niż postaci. To ostatnie zawsze przychodzi mi łatwiej.



15

lut

2018

Nie skończone – Beyond Human

Jakiś czas temu próbowałem podjąć wyzwanie na Artstation, wtedy tematem było Beyond Human. Nie udało mi się jednak go skończyć, bo w tym samym czasie robiłem jakieś pilne zlecenie (nie pamiętam co to takiego było). Nawet pisałem wtedy na ten temat, dokładnie opisując pomysł na jaki wpadłem. Myślałem, że znajdę chwilę, by wykończyć ten temat, jedna wciąż zajmowały mnie inne, bardziej nagłe projekty. Zdecydowałem, że w końcu opublikuje to co do tej pory udało mi się stworzyć. Nie ma sensu, żeby obrazek zalegał na dysku na dysku, bo w pewnym momencie zwyczajnie o nim zapomnę. Może kiedyś wrócę do tego tematu, na razie publikuję efekty mojej pracy w takiej formie, w jakiej je swego czasu zostawiłem. Z tego co pamiętam, jest to połowa planowanych postaci, które trzeba było stworzyć na potrzeby wyzwania. Jest jeszcze jedna, ale z jej wyglądu jestem kompletnie nie zadowolony i musiałbym jeszcze nad nią popracować. Postacie, od lewej to: Księżyc (Bogini), Ciapek (Ślepy Prorok), Zbuntowany Dron, Ernest (Szalony Zabójca Bogów). Po rys fabularny i szkice innych postaci, zapraszam do mojego poprzedniego wpisu.

Ostatnio, z racji tego, że mam trochę lepsze połączenie internetowe, rozważam stremowanie rysowania. Problem polega tylko na tym, że ostatnio rzadziej robię rzeczy tylko dla siebie i musiałbym ustalić to z klientami, czy mają coś przeciwko. No i musiałbym poszukać jeszcze jakiejś muzyki, którą mógłbym wykorzystać, bez strachu przed tym, że ktoś zdejmie stream z anteny. Głupio by było, gdybym musiał ciągle gadać przez dobrych parę głosić, by w trakcie rysowania nie panowała kompletna cisza. Na pewno byłoby to bardzo męczące.



14

lut

2018

Tuszday #42

Miałem dłuższą przerwę od rysowania tuszem, ale mam nadzieję, że znów będę regularnie publikował. Może będzie trochę mniej obrazków, bo ostatnio byłem trochę zajęty, ale będą one pojawiać się przynajmniej co tydzień. Choć dzisiaj walentynki, to obrazek zupełnie nie związany z świętem. Dalej męczę kolor.